Cel:Zdiar'y Miejsce: Slowacja
Mój wjazd zaczął się w nocy z niedzieli na poniedziałek(26-27 XII). Nie poszedlem spać bo i tak o 3.30 musiałbym wstać. No ale mi się przysnęło i obudziła mnie siostra cioteczna swoimi krokami. Patrze... 3:40... no dobra to wstajemy. O godzinie 4:20 bylismy już w drodze.
Wyjechaliśmy w 8 osób: Ja(Kamil-18) moja Siostra(Wiola-21), jej chłopak(Piotrek-21)=> jego brat bliźniak (Michał-21); 2 koleżanki Wioli(Asia-21, Aneta-20) oraz moja siostra cioteczna(Aneta-17)=> jej brat (Arek-18). W nawiasach podałem Imiona i wiek osób.
Dzień pierwszy(poniedziałek)
Na miejscu byliśmy ok godziny 13. Rozpakowalismy się, dobraliśmy pokoje, i takie tam. Pogoda była brzydka, nie było nic do roboty więc poszedłem spać. Wstałem ok godziny 18. Piliśmy sobie troche, pograliśmy w karty i poszliśmy spać.
Dzień drugi(wtorek)
Pobudka ok godziny 10-11 Pogoda taka sobie, na szczeście nie padało. Było cieplo, ale brak śniegu. Pojechaliśmy na stok, zobaczyć czy jest czynny. Był sztucznie naśnieżany. Ale kolejka do wyciągu..... jezu szkoda gadać, no ale zostaliśmy. Czekało się ok 20 minut w kolejce ale nie było źle. Gdy już doszedłem do wyciągu... zepsuł się... czekałem kolejne 10 minut żeby go naprawili, w drodze na górę znów się zepsuł, spadła lina z kołowrotka, kolejne minuty. Potem juz było spox. Najśmiejszniejszy był start na wyciągu... poprostu wyrywał z butów. Jeśli jest ktoś niewprawiony, niepolecam.
Do domu wróciliśmy ok 15-16. Zjedliśmy obdiadek, ok. 18-19 poszlismy na mniejszy stok i tam robiłem swoje pierwsze kroki na snowboardzie... dłużej leżałem niż jeździłem, ale to nic nowego. Nie tylko ja się uczyłem, uczyla się moja siostra, Aneta(17) i Arek. Jeździliśmy na deskach michała i Piotrka. Wróciliśmy ok. 20. Ja z Arkiem piłem Amaretto a tamci Nicolausa(wódka 38% jak i smakowa ok. 20%) popiliśmy, pograliśmy w karty i... spać.
Dzień trzeci(Środa)
Pobudka... 8:30, zjedliśmy śniadanie i znów na duży stok. Wcześniej niż we wtorek, bo z rańca są małe kolejki. Pojeździliśmy z 20 minut i znów tłum ludu. No ale cóż. Ok. godziny 13 byliśmy z powrotem. Poczekaliśmy na obiadek. Ok. godziny 17-18 znów na mały stok uczyć się jeździć na snowboard'zie. Tego dnia zrobiłem duże postępy, jeździłem ok. 3 h. prawie do zamknięcia stoku. Opanowałem skręty, chamowanie, no ale jeszcze nie przychodziło to najłatwiej. Najśmieszniej było jak się uczyłem wjazdu na wyciągu... heh, 10 razy podchodziłem do orczyka i nie mogłem se go włożyć między nogi żeby mnie pociągną.... ale wkońcu się udało. Na szczęście było mało ludzi. Jeśli ktoś stał w kolejce, to go puszczałem a sam potem starałem się tego orczyka złapać. Wkońcu załapałem o co chodzi i w miarę czasu coraz lepiej mi to szło. Wróciłem do domu ok. 20-21. Byłem skatowany, obolały i wogóle także odrazu poszedłem spać.
Dzień czwarty(czwartek)
Tego Dnia nie poszedłem na narty na duży stok, bo mi zaczęło brakować kasy, a nie chciało mi się wymieniać polskich zł. Wstałem o 11. O 12 Już wszyscy byli spowrotem. Ok. 14 Zjedliśmy obiad, odpoczęliśmy no i Kilka osób poszło na spacer, zostałem ja, Arek, Aneta(17) i Asia, która spała. Ja z Arkiem ropijaliśmy Curacao; średnie w smaku no ale było tanie, jakoś przeszło. Jak skończyliśmy Curacao Wiola i reszta wrócili ze spaceru. Pogadalismy z nimi i poszlismy pić Beherovke(wódka ziołowa 38% <- chyba) Wtedy przyłaczyła się do nas Aneta siostra Arka. Szybko to poszło i ok godziny 21 graliśmy w karty. Ja i Arek myśleliśmy, że jest już coś koło 23-24 no ale niestety okazało się, że jest 21. Skończył się alkohol. Pojechaliśmy więc z Wiolą i Asią do Popradu do Tesco. W drodze powrotnej tuż pod naszym domkiem samochód zgasł z nieznanych nam do tej pory przyczyn. Nie dało się go odpalić. Nic, poprostu.... nic. Wpechęliśmy go pod górkę (ok 20 metrów pod kątek 35 stopni) i go zostawiliśmy. Ok. 1 w nocy poszliśmy spać.
Dzień piąty(piątek)
Na narty zawsze jeździliśmy w 5 osób. Tylko pierwszego dnia jechało 6. Wiola i Aneta(21) zawsze zostawały w domu. Raz została Asia, raz ja... i tak to było. Tego dnia jechaliśmy w 6 osób jednym samochodem, dla pocieszenia Seicento. Także ciężar miał niezły. W pewnym momencie uslyszeliśmy straszny chałas nadchodzący od strony tylnego koła. Coś obcierało i było czuć gumę. Była godzina ok. 10 z 30 minut staliśmy i zastanawialiśmy się co się mogło stać itd. Kilka razy piorek ruszał samochodem bez nikogo i to samo się działo. Wkońcu jak ruszył seicento pojechało jak marzenie, Piotrek pojechal a my sobie spokojnie doszliśmy. Znów był tłum ludzi, a że ostatni dzień, to się wyszaleliśmy. Napisali wioli sms'a żeby po nas przyjechała jak jej puścimy sygnal. Skończyły nam się karnety i tak zrobiliśmy niestety to samo się stało co dnia poprzedniego z Wioli samochodem. Zdasł wjeżdżając pod górkę niedaleko wyciągu. Seicento działał już sprawnie Aśka została ze znajomymi a my poszliśmy do Wioli. Wiola przyjechała z pomocą a Piotrek odcholował jej samochód. A my, tzn. Ja Arek, Aneta, Michał z buta szliśmy do nich ok. 5 kilometrów. Byli na stacji. Stwierdziliśmy, że to jest wina paliwa, bo na gazie samochód nic takiego nam nie robił. Postanowili jechać do miejscowości 20 km. oddalonej od Źdiar. Ja i Aneta poszliśmy do domu a tamci się cholowali. Wrócili ok godziny 16 i wszystko było dobrze, zatankowali gaz i wszystko działało jak należy. Ok. 21 zaczęlismy pić.... wszystko spoko, o 12 wyszliśmy na zewnątrz żeby puścić fajerwerki zakupione w Tesco. Zapaliłem szluga.... i mnie zmuliło, tak mi zakręciło w głowie że nawet nie byłem w stanie wypalić tego papierosa do końca. Wszedłem do domu i poszedłem spać było coś koło 1.
Dzień szósty(sobota)
Dzień wyjazdu. Wstaliśmy ok 9 i ok. 11:30 wyruszyliśmy do Warszawy. Wiola myślała, że będą korki na zakopiance, ale nie było. Czysta droga, prawie wogóle ruchu... wszyscy siedzieli w domach na kacu ;) Zatrzymalismy się w krakowie, poszliśmy na obiadek do Pizzy Hut zjedliśmy przeszliśmy się po starówce i dalej w droge. W domu byliśy ok godziny 21. ok 12 w nocy poszedłem spać.
Tak mniej więcej wyglądał mój wyjazd. Nie opisywałem go bardziej szczegółowo bo i po co? ;) Pozdro, SZCZESLIWEO NOWEGO ROKU :D